ďťż
Ĺwiat eMki
przeczucie
z nadzieją czasem jest jak z bezdzietnością stare usychaja nowe nie chcą rosnąć nie chciałem wróżby bojąc się że wróci z podwojną mocą w szarpaninie lęków wpierw odbierając wszystko to co smuci by wreszcie dobić z nożem w ręku - czułem coś niedobrego że zaraz mnie dorwie a sen już nigdy nie będzie spokojnym snem nie mogłaś zbudzić do tej pory nie możesz - nadzieja poszła potrzymać za rękę śmierć Warszawa, kwiecień 10 zmartwychwstanie nie chciałem czekać trzech dni obiecanych ojcu - wystarczy droga krzyżowa gniew kiedy matka próbowała przemyć moje usta suche z rozpaczy zmuszone do milczenia usta w których mogłem przeżuć i wypluć świat - chciałem tylko spacerowac z Magdaleną po wodzie a potem kochać nie zważając na nic dziś zmartwychwstałem z piaskiem na brodzie w jaskini skalnej dusznej z braku tlenu odchylam skałę kręgosłup coś strzyka - gdzie jesteś ojcze, może śpisz w swym fotelu z budzikiem nastawionym na dar zmartwychwstania tę wielką chwilę - ostateczny tryumf mam pomysł wymknę się tylko na moment - pobiegnę do Magdaleny pospaceruję z nią trochę po wodzie obejmę jej ciało a potem... ....a potem wiadomo co potem... i wrócę do siebie może się nie domyślą żebym tylko pamiętał przesunąć tak samo skałę Warszawa, marzec 10 moja bohema Cóż za demon mnie opętał, że tak poprawnie się zachowywałem? Henry David Thoreau I czasem trzeba ponownie uderzyć w dzwon ponownie uderzyć atakując w obronie może powinienem was błagać może - trudno wierzyć poetom jeszcze trudniej sobie wywróżono mi winę z kart nie zdradzę jakie wypadły poważnie traktując żart II są pytania na które nikt nie zna odpowiedzi zaczynając od boga na poetach kończąc wracam obijam się z miejsca na miejsce przewracam z kąta w kąt wciąż dostrzegając poezję gdzie jej nie ma gdzie jest i jej nie ma i znowu kurwa jest Warszawa, kwiecień 10 samotność I w samotności najgorsze są noce jeden wielki płomień puste miejsce straszy widmem byłych kobiet w samotności najwięcej złego w chichoczących ścianach dla nich to komedia dla poety dramat w wazonie kwiatów uschniętych brudnych w zlewie talerzach powraca by zmienić w mętlik każdą strofę pacierza najgorzej przed lustrem gdy oczy puste stają się własnym katem II Ojcze Nasz, wielu tak zaczynało i nie mogło skończyć, zmiłuj się nade mną, zmiłuj się nade mną czemu jest tak ciężko, dokąd to prowadzi? pomóż mi odnaleźć ten jedyny azyl czemu nie potrafię z żadną żyć na dłużej, wszystkie mi się nudzą, bez nich nie mam złudzeń zmiłuj się nade mną - pobłogosław dziecię, które nic prócz seksu nie ma na tym świecie które wciąż odlicza do nowej soboty, a z dniem kolejnym chce zapomnieć o tym cóż mogę poradzić, że nie jestem stały, znów pewnie się znudzę, takie tam morały III w samotności najgorsze są noce od żalu do nienawiści i na odwrót samotność to bydle które co dzień zżera aż nic nie zostanie aż człowiek umiera to pokarm wrogów to udręka matczynych ust to kakofonia przerywająca ciszę to stado zwiędłych mniszek to zakon franciszkanów to moje odbicie rano to pierdolona poezja to udawany majestat to zima na ciemnym dworcu to krew znaleziona w stolcu to górnik przysypany w kopalni to kwintesencja matni to śnieg na nagrobkach w marcu hospicja i domy starców IV mój miły, czekam na ciebie dzierżąc Meyer w dłoni mój ty wampirze, mój ty wyjebany w kosmos, mój ty Romeo, będe twoją Julią, - cóż z tego, że jestem najzwyklejszą kurwą? nie przyszedł, mój Boże, co zrobię, cóż powiem? a może przyjdzie. poczekam, się dowiem. a może jeszcze wpadnie w me ramiona? cóz począć, gdy stoję tu taka spodlona? napiszę na blogu że to pedał stary, tymczasem śmigam wciąż sama - bez pary V w samotności najgorsze są noce trzeba gdzieś uciekać stawiać stemple miasta ponieważ samotność ponieważ ona jest tylko bzdurą wyssaną z palca trzeba tylko otwierać drzwi VI samotność to stara kurwa przy drodze proteza schizofrenia czołgi wjeżdzające do miasta karabin maszynowy - egzekucja pod murem to nasza ojczyzna, hymn nasz biurokracja! samotność to zdzira rzęsy doklejone paznokietki bajery papieros w kącikach ust - to impotencja to żebranie o dotyk ostatnia nędza schowany pod obrus narkotyk to heroina to amfa to kwasy to brud na ustach sperma obcej rasy to psy pod drzwiami i zrywka przed psami VII samotność to szloch wszystkich matek idących za trumną to szatan w każdej postaci obłęd ostatni krąg piekła ostatnia kromka chleba ostatni złamany grosz ostatni spazm wiary samotność to chwila w której ginie papież w której ginie prezydent w której drugi Katyń to nasze znicze nasze flagi kwiaty Warszawa, kwiecień 10 |
Podstrony
|