ďťż
Ĺwiat eMki
Politycy wszystkich opcji, ale również publicyści i badacze życia społecznego jak ognia unikają publicznego zabierania głosu na lemat narkotyków, ich konsumpcji oraz zjawisk z nią związanych. Z drugiej strony, realizowana w Polsce przy milczącej aprobacie większości polityka zapobiegania narkomanii stanowi poważne zagrożenie dla swobód jednostek i to nie tylko tych, które, wbrew szlachetnym oczekiwaniom ustawodawcy, sięgają po zakazane substancje.
Dotychczas podejmowane próby publicznej debaty na temat używania i nadużywania zakazanych dziś substancji szybko przyjmowały kształt jazgotliwej licytacji na chwytliwe hasła. Zamiast dotykać spraw najważniejszych, czyli wyboru takiej strategii radzenia sobie ze społeczna obecnością narkotyków, która byłaby skuteczna, jednocześnie nie powodując niezamierzonych, dodatkowych szkód, koncentrowały się raczej na kwestiach z punktu widzenia większości obywateli drugorzędnych. A do takich właśnie należy zaliczyć zagadnienie szkodliwości poszczególnych narkotyków i związanych z nimi stylów życia. Myślenie o zapobieganiu narkomanii w kategoriach problemu zdrowotnego, z którym uporać się można za pomocą akcji propagandowych oraz represji karnych, nie stanowi wyłącznie polskiej specyfiki. Jest to trend w wielu krajach dominujący i, niestety, kosztowny. Koszt ten skrywany jest najczęściej pod pozorem dbałości o zdrowie oraz moralność publiczną, zagrożone wirusem narkomanii. Powoływanie się na potrzebę ochrony zdrowia i moralności obywateli pozwala wprawdzie przeforsować restrykcyjne ustawodawstwo, lecz opiera się na (co najmniej) dwóch fałszywych założeniach. Pierwsze stanowi twierdzenie, jakoby zjawisko konsumpcji i używania narkotyków miało charakter marginalny, dotyczący pewnych szczególnych grup społecznych (młodzieży, specyficznych podkultur). Drugie, że popyt i podaż narkotyków mogą zostać zmniejszone poprzez penalizację produkcji, sprzedaży, lub nawet konsumpcji wybranych substancji. Pomimo obowiązującego w Polsce drakońskiego prawa (karalne jest posiadanie jakichkolwiek, najmniejszych nawet ilości zakazanych substancji), narkotyki stały się, podobnie zresztą jak w pozostałych europejskich krajach, szeroko dostępnym artykułem konsumpcyjnym nieograniczonym do żadnej szczególnej kategorii osób. Sięgają po nie nie tylko sprawiające problemy wychowawcze nastolatki, czy życiowi wykolejeńcy, lecz przede wszystkim obywatele, którzy pod każdym względem wydają się zupełnie normalni — pracujący, posiadając rodziny i płacący podatki. Ponieważ nie zmieni tego żadna kombinacja potępiających opinii czy zakazów, w miejsce kar i represji potrzebne jest raczej dokładne zdiagnozowanie zjawiska rekreacyjnego używania narkotyków-, a przede wszystkim wypracowanie spójnych oraz skutecznych mechanizmów jego kontroli. Prawo karne nie wydaje się tutaj najlepszym rozwiązaniem. Z drugiej strony, stale zwiększający się krąg aktualnych oraz potencjalnych konsumentów wymaga przygotowania dla nich odpowiedniej oferty ze strony państwa. Znacznie bardziej wyrafinowanej niż więzienna cela. Polityka zapobiegania narkomanii ze swej istoty miała być przecież pomocną dłonią wyciągniętą przez państwo do obywateli. A przynajmniej tak właśnie ją przedstawiano. Tymczasem pod hasłami ochrony społeczeństwa przyjmuje ona kształt chaotycznej krucjaty przeciwko tym jego przedstawicielom, których moralne kwalifikacje wydają się milczącej reszcie podejrzane. A wszystko to dokonywane jest rękami polityków, którzy na emocjach towarzyszących narkotykom i narkomanii z powodzeniem zbijają kapitał społecznego zaufania. Dowodzi tego zarówno historia „wojen z narkotykami" w USA, jak i okoliczności zaostrzenia antynarkotykowego kursu w Polsce na początku XXI w. Skuteczność aktualnych rozwiązań Karalność posiadania środków psychoaktywnych, będąca wyrazem skrajnej postawy prohibicyjnej, popierana jest solidarnie przez niemal wszystkie środowiska opiniotwórcze. Obywateli przy różnych okazjach przekonuje się, że stanowi ona kluczowy (i konieczny) element wałki z narkomanią, zaś karanie posiadania każdej ilości niepożądanej substancji wydatnie wpłynie na poprawę sytuacji, chroniąc przed szkodliwym wpływem narkotykowego podziemia. Problem w tym, że na przekór deklaracjom czarny rynek ma się dobrze, a po zakazane używki sięgają osoby coraz młodsze. Podstawowy cel obowiązujących, represyjnych rozwiązań nie został zatem w ogóle zrealizowany. 1 trudno oczekiwać, że kiedykolwiek będzie. Konsumpcja nielegalnych używek i jej skutki stanowią zjawiska na tyle skomplikowane, obejmujące tak duży zakres rozmaitych czynników, iż nie sposób wskazać na jakiekolwiek proste przełożenie pomiędzy represją karną, a domniemanym celem polegającym na minimalizacji szkodliwości społecznej tych zjawisk. Do rangi truizmu urasta stwierdzenie, że karanie producentów i dystrybutorów nie usuwa popytu, a więc nie podkopuje podstawy istnienia czarnego rynku. 2 kolei, represjonowanie konsumentów w żaden sposób nie podważa powodów, dla których sięgają oni po zakazane używki. Oba rodzaje działań prowadzą jednak, o czym nieczęsto się pamięta, do zwiększenia szkodliwości znajdujących się na rynku substancji. A zatem do eskalacji problemu, na który stanowić miały z założenia remedium. Wałka z narkomanią uderza w konsumentów Polska stanowi doskonałą ilustrację tej zależności. Zaostrzenie polityki antynarkotykowej w 2000 roku wydatnie przyczyniło się do rozwoju produkcji amfetaminy i jej pochodnych. Co gorsza, choć bezwzględna penalizacja posiadania, zgodnie z założeniami, stanowić miała narzędzie walki ze światem przestępczym, szybko stała się sposobem na represjonowanie konsumentów. 1 to, jak pokazują policyjne statystyki, głównie palaczy marihuany, którzy w niewielkim stopniu zagrażają sobie i społeczeństwu. Orędownicy obowiązujących przepisów, opierając się na tych samych statystykach przekonują, że do więzień pod zarzutem posiadania trafiają nie osoby przypadkowe, lecz dilerzy oraz ludzie, którzy mieli już za sobą konflikt z prawem. To jednak tylko cześć prawdy. Wystarczy bowiem porównać liczbę osób przeszukanych i zatrzymanych pod zarzutem posiadania, z czym wiąże się na ogół konieczność czasowego zatrzymania w areszcie (często także rewizja w miejscu zamieszkania), z liczbą tymczasowo aresztowanych. W 2004 roku stosunek ten kształtował się na poziomie 34:1. Jeszcze gorzej sprawa wygląda, gdy porównamy liczbę wszystkich podejrzanych o przestępstwa narkotykowe z liczbą osób faktycznie skazanych na karę bezwarunkowego pozbawienia wolności, a więc z liczbą przypadków, w których sądy uznały, że represja karna jest właściwie zaadresowana. Stosunek ten wg. danych z 2005 roku wynosi mniej więcej 13:1. Należy go traktować jako liczbową miarę niesprawiedliwości, jaka dokonuje siew Polsce w imię rzekomej walki z narkomanią. Policyjne statystyki dowodzą zatem, że instytucje ustawy o zapobieganiu narkomanii, wbrew początkowym deklaracjom i zapewnieniom, wykorzystywane są do wyłapywania przeciwko tym jego przedstawicielom, których moralne kwalifikacje wydają się milczącej reszcie podejrzane. A wszystko to dokonywane jest rękami polityków, którzy na emocjach ludzi, którzy w ogóle nie powinni być wciągani w tryby machiny wymiaru sprawiedliwości. Na dodatek, powodem kłopotów z prawem staje się dowolnie mala ilość zakazanego środka. Przypadki orzekania kar pozbawienia wolności (cóż z tego, ze zwykle połączone z okresem próby) za posiadanie tysięcznych części grama marihuany (ilość ta nie stanowi nawet znikomego ułamka tzw. „działki'*!) przekonują, że mamy tu do czynienia raczej z propagandą sukcesu, niż walką z narkotykowym podziemiem. Kara pozbawienia wolności jest przecież najsurowszą z przewidzianych w kodeksie karnym, a szafowanie nią nawet w przypadku najbardziej błahych przestępstw narkotykowych przeraża i dowodzi fikcyjności całego postępowania karnego. Wałka z narkomanią uderza W wymiar sprawiedliwości Oprócz represji wymierzonych w okazjonalnych konsumentów narkotyków, którzy często nie tylko w żaden sposób na zasłużyli sobie na karę, ale w wielu przypadkach sami powinni zostać uznani za ofiary funkcjonowania czarnego rynku, kolejną niezamierzoną przez ustawodawcę konsekwencją karalności posiadania okazało się zredukowanie walki z narkotykowym podziemiem do minimum. Oraz podważenie jej skuteczności. Policja, prokuratura oraz sądy obciążone sporą ilością spraw z jednego tylko artykułu ustawy o zapobieganiu narkomanii nie mają zwyczajnie sił, środków, a czasem i chęci do zajmowania się przestępstwami poważniejszymi, a już na pewno tymi dotyczącymi dystrybucji nielegalnych substancji. Wystarczy przejrzeć typowe akty oskarżenia w sprawach o posiadanie. Na pierwszy rzut oka widać, że wyjaśnienia domniemanych przestępców niewiele mają wspólnego z rzeczywistością, a całe postępowanie zmierza jedynie do jak najszybszego jego zamknięcia wyrokiem skazującym, do tego wydanym w jak najprostszym trybie (co zwykle skutkuje orzeczeniem pozbawienia wolności w zawieszeniu na wniosek samego oskarżonego!). Nie ma więc tutaj mowy o walce z poważną przestępczością narkotykową, ani o rozwiązywaniu jakichkolwiek związanych z nią problemów. Penalizacja posiadania w praktyce zdjęła z organów państwa ciężar zajmowania się sprawami istotnymi, tj. produkcją czy dystrybucją narkotyków. Stanowi ona zatem w swej istocie przeszkodę na drodze do praw idłowego działania wymiaru sprawiedliwości. Wałka z narkomanią godzi w swobody obywatelskie Pomijając kwestie wątpliwego uzasadnienia narkotykowej prohibicji w świetle autonomii jednostki, realizowany w polskich realiach model polityki antynarkotykowej kreuje poważne zagrożenia dla swobód obywatelskich. Ich źródłem jest bezwzględność policji i prokuratury, a także częsta rażąca niewspółmierność kary7 do czynu w sprawach o posiadanie. Policjanci chętnie wykorzystują przepisy ustawy- o przeciwdziałaniu narkomanii do poprawiania statystyk wykrywalności. Lub jako wygodny pretekst do przeszukiwania kieszeni małolatom. Taka praktyka jest jednak nie do zaakceptowania w demokratycznym państwie prawa, gdzie wolności obywateli nie powinny być ograniczane w sposób arbitralny, na podstawie widzimisie będącego na służbie policjanta. Zasadne w tej sytuacji jest pytanie o prawo do prywatności i jego poszanowanie. W ręce organów ścigania oddano przecież doskonałe narzędzie szantażu, nacisku oraz kompromitowania. 1 tylko one decydują, czy, i jak się nim posłużyć. Znany amerykański pisarz a jednocześnie zadeklarowanych konsument nielegalnych substancji William Burroughs widział w polityce delegalizacji narkotyków zagrożenie dla swobód jednostek i praworządności, a praktyka polskiego wymiaru sprawiedliwości wydaje się to potwierdzać. Zastanawia towarzyszące temu milczenie obrońców demokracji oraz obywatelskich wolności. Nawet, jeśli konsumenci nielegalnych używek postępują nagannie z punktu moralnych przekonań większości, tym niemniej wciąż ich prawa muszą być szanowane na równi z prawami ludzi uznawanych za wzór cnót. Nie upoważnia to również organów państwowych do posługiwania się swoimi uprawnieniami w sposób niezgodny ze standardami demokratycznego państwa prawa i represjonowania obywateli. Niestety, w Polsce tego właśnie jesteśmy świadkami. Wałka z narkomanią jest źródłem hipokryzji Niemożliwy do wyegzekwowania zakaz posiadania każdego rodzaju narkotyku, do tego w każdej ilości, jest również źródłem denerwującej i trudnej do zaakceptowania hipokryzji. Nie chodzi tutaj o tak banalne jej przykłady, jak powszechna obecność symboli związanych z konsumpcją popularnych narkotyków w szkołach, mass mediach czy miejscach publicznych. W największym stopniu niepokoi bowiem hipokryzja widoczna w działaniu organów państwowych, i to widoczna w dwójnasób. Po pierwsze, o czym częściowo była już mowa, zamiast pomagać aktualnym, czy też dopiero potencjalnym, ofiarom działania czarnego rynku (z jednej strony poprzez przemyślaną strategię zapobiegania szkodom, obejmującą obowiązkową edukację w szkołach, a drugiej poprzez szeroko dostępną ofertę terapeutyczną), postawiono na paternalizm w czystym wydaniu. Przeciwdziałanie narkomanii ogranicza się właściwie do wiary w wychowawczą i leczniczą moc zakazu i idącej za nim kary. Zdecydowano się na karanie sięgających po zakazane substancje obywateli, przy okazji tworząc dodatkowe dlań zagrożenia w postaci rozwoju rynku niebezpiecznych substancji. Na domiar złego, idąca za tym stygmatyzacja jedynie powiększa rozmiar szkód, nie przyczyniając się do rozwiązania jakiegokolwiek znaczącego problemu. Po drugie, funkcjonariusze policji czy prokuratorzy, sami niejednokrotnie korzystający z dobrodziejstw czarnego rynku, w majestacie surowego prawa zatrzymują i oskarżają osoby, które rym tylko się od nich różnią, że ich upodobania konsumenckie zostały w jakiś sposób ujawnione. Jeżeli już zdecydowano się w Polsce na wprowadzenie prohibicji w skrajnej postaci, nawet jeżeli jest to wybór szkodliwy i nieskuteczny, konsekwencja w jego realizacji jest jak najbardziej pożądana. Niedopuszczalne jest. aby w organach państwowych pracowały osoby, które same od zakazanych używek nie stronią. Testy krwi, moczu czy badania wykrywaczem kłamstw to metody obsesyjnie stosowane w Stanach Zjednoczonych w celu uniknięcia rażących dwuznaczności. Skoro już raz przyjęto amerykańskie wzorce „radzenia sobie'* ze środkami odurzającymi, konsekwencja wymaga, aby aplikować je do końca. Uzasadnienie narkotykowej prohibicji Uzasadnienie wprowadzenia w 2000 r. przepisów penalizujących posiadanie niepokoi co najmniej w rym samym stopniu, co praktyka ich stosowania. W opinii ich orędowników stanowią one nie tylko wielkie ułatwienie w pracy organów ścigania, ale także czasem jedyną drogę dotarcia z ofertą terapeutyczną do osób uzależnionych. Jednak poszerzanie kręgu osób Fundamentalne pomieszanie różnych zadań i instytucji państwa przedstawia się bowiem jako usprawiedliwienie realizowanej polityki względem nielegalnych używek. Nielegalne narkotyki szkodzą Przedstawianie narkotyków jako trucizn, substancji w oczywisty sposób szkodliwych, stanowi przykład zafałszow-ania rzeczywistości. Jest użytecznym mitem, który przydaje się do przeforsowania surowego prawa. Z drugiej strony, badania wiarygodnych ośrodków naukowych dowodzą, że w większości przypadków za szkodliwość produkowanych, sprzedawanych i konsumowanych narkotyków odpowiadają nie tyle same farmakologiczne własności określonych związków chemicznych, co raczej utrwalone w „narkotykowym podziemiu" wzorce ich konsumpcji oraz zanieczyszczenia obecne w czarnorynkowych odpowiednikach. Płynie stąd dość oczywisty wniosek, że dążąc do przeciwdziałania narkomanii oraz innym niekorzystnym zjawiskom związanym z przyjmowaniem środków odurzających, państwo w żadnym razie nie powinno pozbawiać się kontroli nad produkcją i spożyciem. Tylko bowiem ściśle kontrolując trafiające na rynek substancje oraz aktywnie wpływając na przyjmowane modele konsumpcji, ograniczyć można związane z narkotykami szkody. Nietrudno zorientować się, że delegalizacja produkcji i posiadania idzie dokładnie w przeciwnym kierunku. Tym bardziej wstrząsająca jest więc świadomość, iż każdego roku setki tysięcy młodych ludzi zażywają szkodliwe dla nich substancje, zaś przyczyną tej szkodliwości są nieprzemyślane, doraźne i obliczone na polityczny efekt próby poradzenia sobie z rym faktem. Polityka narkotykowa to kwestia uczciwej kalkulacji zysków i strat Represyjny model polityki narkotykowej bez wątpienia stanowi przypadek prawa nadzwyczajnego. Prawa, którego zadaniem jest uporanie się z jakimś niezwykłym zagrożeniem i to w dodatku kosztem ograniczenia swobód obywateli. Naturalnie każde prawo nadzwyczajne będzie mile widziane przez tych. którzy tęsknią za rządami silnej ręki oraz przede wszystkim w szeroko zakreślonych prerogatywach państwa upatrują właściwej odpowiedzi na wyzwania współczesności. Pomijając jednak tęsknoty i resentymenty, pytania o skuteczność owych nadzwyczajnych regulacji w kontekście założonego celu zwyczajnie nie sposób uniknąć. Gdy tylko oczekujemy nań odpowiedzialnej i zgodnej z rzeczywistością odpowiedzi, musimy przyznać, że to nie represje karne, lecz raczej państwowa kontrola wytwarzania oraz obrotu przynajmniej niektórymi narkotykami stwarza realną szansę ograniczenia szkód społecznych czy zdrowotnych z nimi związanych. Nie wyeliminuje ona wprawdzie czarnego rynku, ale tworząc wreszcie warunki do skutecznego zapobiegania narkomanii będzie wyrazem wzięcia przez państwo odpowiedzialności za zaistniałą sytuację. Cokolwiek bowiem sądzić o metodach rozwiązania problemu powszechnej obecności narkotyków (szacuje się, że po narkotyki sięga w Polsce ok. 800 rys. osób), jego skala oraz doniosłość wymagają uczciwej kalkulacji zysków i strat. A także zdefiniowania na nowo, wobec porażki dotychczasowych rozwiązań, społecznej roli, jaką pełnić mają obecnie potępiane środki. W szczególności, potrzeba wyraźnego określenia, kto konkretnie ma z nich czerpać zyski (nie tylko ekonomiczne), kto zaś będzie na nich tracił. Poza osobami, które stanowią bezpośrednie ofiary zażywania narkotyków, istnieje przecież całe spektrum innych kosztów wynikłych z przyjęcia określonej polityki względem zakazanych substancji. Dziś niestety tracimy wszyscy żyjąc w społeczeństwie, gdzie prawo do prywatności nie jest szanowane przez arbitralnie, bez żadnej kontroli stosującą swoje prerogatywy policję. Odejścia od straceńczej polityki prohibicyjnej, i to na forum międzynarodowym, domagają się autorytety naukowe różnych dziedzin, w tym laureaci Nagrody Nobla, a także wybitni artyści czy znani działacze społeczni. Tymczasem, na rodzimym podwórku wciąż poważnie traktowane są kuriozalne głosy, iż właściwie nie istnieją żadne przesłanki liberalizacji polityki narkotykowej. Tym smutniejsze jest, iż najczęściej ich autorami są terapeuci, którym powinno zależeć na leczeniu pacjentów, nie zaś tworzeniu rzesz społecznie potępionych. Można zrozumieć, że widok osób uzależnionych wywołuje niechęć i opór względem przyczyn ich cierpienia. Dlaczego jednak całą odpowiedzialnością za owo cierpienie obarcza się jedynie substancje psychoaktywne, a nie również kontekst społeczny i polityczny, który im towarzyszy? CO ALTORA Tekst napisałem kilka lar temu pod wpływem osobistych doświadczeń z meandrami polskiej polityk: zapobiegania narkomanii i ponurego losu moich kolegów będących ofiarami tego społecznego eksperymentu. Choć na fali antynarkotykowej krucjaty kilku polityków zrobiło oszałamiające kariery, krocząc ku najwyższym państwowym urzędom w aurze rozprawiającego się z przestępczością szeryfa, skutkiem ich nieprzemyślanych decyzji było i jest bezsensowne cierpienie oraz upokorzenie wielu młodych ludzi. Mam nadzieje, że w Polsce dojrzejemy kiedyś do uczciwej o tym rozmowy. Mój głos należy traktować jako apel o nią. Ponieważ z założenia tekst nie miał być pracą naukową, nie podawałem źródeł, które wspierają część z moich twierdzeń. Zainteresowani czytelnie)' znajdą wszystkie potrzebne dane statystyczne na stronach Krajowego Biura do Spraw Przeciwdziałania Narkomanii (por. zwłaszcza: 2007 National Report to the EMCDDA). PODZIĘKOWANIA Dziękuje proof, dr hab. Krzysztofowi Krajewskiemu z Katedry Kryminologii Uniwersytetu Jagiellońskiego, który przeczytał i skomentował pierwszą wersję pracy. Tomasz Bacewicz oraz Aleksandra Kubiak pomagali mi od samego początku, za co jestem im niezmiernie wdzięczny. |
Podstrony
|