ďťż

Historia o władcy

Świat eMki
Ed siedzi na kanapie w przepoconym podkoszulku. W łapie trzyma piwo marki, której lepiej nie wymieniać ze względu na wysokie stężenie składników obecnych także w szczurzych przysmakach. Piwo jest w puszce – tego nie trzeba dodawać, ale jakiś czepialski mógłby drążyć temat. A przecież sprawa jest jasna. Cena złomu zawsze będzie wybierać pozycję, umożliwiającą jej zajęcie miejsca na górze, dolne pozostawia butelkom zwrotnym, każdy to wie (tu autor puszcza oko do publiki, co się dziwić – nie chce wyjść na chama). Ale z uogólnieniami ostrożnie! Różni tacy bywają na świecie i chociaż oni się wykłócają, Ed siedzi nadal. Wolną ręką drapie skórę brzucha, której akurat chciało się wyjść na spacer, pooglądać sufit albo coś na ekranie telewizora. Broń Boże, nie są to żadne gołe babki, a bardzo kulturalny program. Człowiek w okularach mówi o książkach, o poezji. Jakże cenna jest jego lekcja: puść bąka, szał podniecenia będzie nieziemski, wyniesie cię do rubryczki Wyborczej. Ma jednak ograniczony czas i po chwili musi schodzić z anteny, studio przejmują panowie-sprzątacze.

Gdyby nie mucha, zgarniająca jedną z tylnych nóg żółtą maź z ucha mężczyzny, moglibyśmy postawić kropkę ostateczną. Nie jest jednak tajemnicą, że owad nie pojawił się bez przyczyny. Autor nie chce kończyć tekstu, nie zdążył zapoznać się z czytelnikami, wyjrzeć na chwilę zza liter: cześć, co u ciebie! Proszę się nie krzywić, przecież to naturalne pytanie. Na pierwszych lekcjach angielskiego uczą Polacy z brytyjsko-amerykańskim akcentem: how do you do, a wam się szczekać zachciewa. No to już, droga wolna, hydranty z tamtych krajów, bo u nas fekalia wchłaniają tylko opony albo ściany niedomalowanych budynków (ładnie ujmując, skoro nie wypada się chwalić zdewastowanymi domostwami, obklejonymi brudem blokami czy przedwojennym tynkiem, który dojrzał do decyzji o odcięciu pępowiny). Cóż począć? Jaki pan, taki kram i pies, i wąsy. Ale słuchajcie, słuchajcie… z tymi wąsami to wiąże się zabawna historia. Jakiś czas temu przyjechał do autora facet, taki średniego wzrostu, ciemna karnacja, uśmiech pozbawiony blasku blend-a-med. Twierdził, że jest kuzynem kuzynki wuja z Londynu, który miał ciotkę hipiskę z jednym zębem i wehikułem czasu. Także w linii prostej przybysz ów był starożytnym Egipcjaninem, ale bardzo znudzonym od kiedy przybrana matka przesadziła z pojemnością strzykawki. Autor dogłębnie poruszony (poczuł jakby mu na żebrach wygrano Księżycową Sonatę), myśli, jak rodzina to rodzina, kiełbasę na stół, flaszkę z szafy, bo dobrym zwyczajem jest być przygotowanym na każdą okazję, i koniecznie rarystasik – śledź z cebulką.

Momencik, Ed mruczy coś pod nosem. Aaa! Że żona! Dziękuję. Trzeba dodać, że hipisowska kobieta, która przywiozła sobie ze starożytności Egipcjaniątko, lubiła eksperymentować. Postanowiła zlizać drobinki cukru z nosa swojej współtowarzyszki i dziwnym trafem doszło wówczas do erupcji wulkanu. Wstrząs był potężny, więc język kobiety zamiast na nosie wylądował gdzie indziej. Tak już zostało.

Kiedy Egipcjanin najadł się do syta, popił, ile żołądek mu pozwolił, postanowił odświeżyć nieco pachy, umieszczając je w lodówce (to nie jest nadzwyczajne, ludziom ze słonecznej Afryki też wódka robi psikusy z krążeniem). Niespodziewanie w kuchni spotkał autorkę i mówi do niej: wiesz, całkiem fajna ta twoja żona, ale tego wąsa to mogłaby zgolić.

Ed przewraca oczami, bo jego historia zeszła na drugi plan. Jeśli już musi przeszkadzać mu anegdota, byłaby lepsza, gdyby została przyprawiona nieco ostrą papryczką albo chociaż hostessa rozdawała gratisową paczkę orzeszków. Ale autor wzdycha nerwowo. Przypomina bohaterowi, że może spłodzić własne opowiadanie, skoro jego jedyną rozrywką jest marudzenie. Ed rechocze. I to tak rechocze, jakby chciał tym swoim śmiechem potrząsnąć literami – nowy cud, rozstąpiło się morze zdań. Niech przejdzie wielki pan z piwem w ręku i z wyzwolonym brzuchem, na drugim brzegu zgłosi się po kamienną książkę. Później zajmie miejsce człowieka z programu kulturalnego, żeby przykładem wielkich proroków ogłosić światu wesołą nowinę. Jutro promocja w Biedronce: piwo xxx za 0,99zł, drapaczka do pleców tylko po 2,15 zł za sztukę, a podpałka do grilla dodawana jest do każdego dwupaku węgla. Aż chce się krzyknąć: życie! Hej, złośliwcze, nie dopowiadaj mi tu, że jest nowelą, bo to ani Sienkiewicz, ani Prus. Ed jestem i nic, co ludzkie, nie omija moich ust (przejeżdża po nich kciukiem). Fajki mam, piwo mam, tylko dupy brakuje do wyparcia stojącego na komodzie telewizora.
Autor odwraca od niego pole widzenia. Denerwuje się coraz bardziej. Własnym nazwiskiem będzie podpisywać cyrograf z wydawcą, a tu prostaczek wchodzi mu w słowo. Hola, hola! Nie galopuj pan tak. Jazdę trzeba rozpoczynać od ruchów spokojnych, zamiast wrzucać czytelnika na pełne obroty.

(A teraz po cichu. Narrator szykuje przypis, który jednak musi pozostać w obrębie konspiracji. Kochani, obojgu, autorowi i Edowi, wydaje się, że prowadzą opowieść. Tymczasem to opowieść za pomocą bacika popędza ich ku zakończeniu. Nie mają pojęcia o co chodzi, ale może to i lepiej. Nie zdradźcie im, że tekst nie zawiera fabuły.)

Ed z politowaniem spogląda w kamerę, za co wyleciałby ze starego Hollywoodu. Doradza odbiorcom zastukać trzy razy w czoło najmniejszym palcem, jaki uda im się odnaleźć, stanąć na prawej nodze i przyznać się, że właśnie w tej chwili przypaliła się jajecznica. Upewnia się, że wszyscy dobrze go zrozumieli i pobiegli do kuchni, po czym odstawia piwo. Wstaje. Autor chowa się w szafie, a Ed wyrzuca ją przez okno. Rzeczywiście, cyrograf był krwawy.
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • angamoss.xlx.pl
  • Powered by WordPress, © Świat eMki